Maraton z Harrym Potterem #6 Najpotężniejszy rodzaj magii

Na zakończenie maratonu zaserwuję Wam coś specjalnego. Coś, co wbiło mnie w fotel. Coś, co mogło wyjść tylko spod pióra prawdziwej Potterhead. A znam jedną taką i chciałabym, żebyście też poznali, bo to wyjątkowo zdolna osoba. Przed Państwem Sherry Feniks i jej opowieść o najpotężniejszym rodzaju magii. 


Zastanawialiście się kiedyś jaki jest najpotężniejszy rodzaj magii? Oklumencja? Transmutacja? Czarna magia? Nie, nie i jeszcze raz nie. Ten rodzaj magii, o którym mówimy, jest niezwykły nie tylko, że potrafi pokonać takie zaklęcia jak Avada Kedavra, ale przede wszystkim dlatego, że jest jedynym rodzajem magii, doświadczanym przez mugoli. Jest nim MIŁOŚĆ.

Miłość stanowiąca trzon i fasady cyklu o Harrym Potterze. To miłość rozpoczyna historię – wraz z poświęceniem Lily Potter, jak i kończy ją. Miłość przepływa pomiędzy stronami, miłość pochłania Potterheads, miłość scala całą społeczność fandomu HP. Miłość czai się za zaklęciami, słowami, czynami – za troską, za lojalnością, za przyjaźnią i za poświęceniem. Miłość podtrzymuje nadzieję. Miłość tworzy ten świat, przepełnia go – jest też łącznikiem pomiędzy Czarodziejami a mugolami, dzięki czemu Czarodzieje nie wymarli.


Są różne rodzaje miłości. Miłość do partnera/partnerki. Miłość do zwierzaka. Miłość rodzinna. Miłość do idei. Miłość do pasji, czy zajęcia. Jest jednak jeden, bardzo specyficzny rodzaj miłości, który nie przestawał mnie zadziwiać, na przestrzeni czytania książek oraz późniejszego oglądania filmów o HP i to jemu postanowiłam się dziś przyjrzeć. Mam tu na myśli miłość pomiędzy matką a dzieckiem. Popiszmy o niej trochę, możemy?

Kiedy myślę o potędze miłości matki do dziecka, w głowie pojawiają mi się trzy przykłady relacji i trzy waleczne matki. Pierwszą z nich oczywiście jest – już wcześniej wspomniana przeze mnie – relacja pomiędzy Lily Potter a Harrym. Lily to taka cicha bohaterka całej serii. Gdyby nie ona, Harry nie przeżyłby nocy 31 października. Gdyby nie ona, Harry nie przeżyłby spotkań z Voldemortem – na pierwszym roku, z kamieniem filozoficznym czy na czwartym roku, na cmentarzu. Harry nie miałby siły walczyć o odzyskanie kontroli nad swoim ciałem, w tomie piątym. A wisienką na torcie pozostaje tom siódmy i spotkanie matki i syna, dzięki kamieniowi wskrzeszenia.

Lily była w stanie ukształtować syna, pomimo że jej przy niej było. Była w stanie przeniknąć do jego życia, była w stanie wypełnić go miłością, była w stanie pomagać mu i dodawać sił oraz nadziei, pomimo iż pozostawała martwa. To ten rodzaj miłości, który po prostu zabiera mi słowa z ust i napełnia przemożnym podziwem.

Drugą bohaterką w moich oczach, pozostaje Molly Weasley. Czarownica czystej krwi, która nie tylko była zmuszona kochać w czasach wojny i pogromu Czarodziejów, ale także przeżywać stratę dwóch ukochanych braci, zamordowanych przez Śmierciożerców. Czytelnikom i widzom, Molly jednak przede wszystkim będzie się kojarzyć z przyjazną Norą, z wrzaskami na bliźniaków Weasley oraz czułością i oddaniem wobec wszystkich swoich dzieci, także tych przybranych – czytaj: Harry Potter.

Molly zapewniła swojej licznej gromadce rudzielców miłość, wsparcie i nieustającą troskę. Była strażniczką rodzinnego ogniska, sędzią i oskarżycielem w jednym, a przy tym – wspaniałą żoną i pełną wsparcia przyjaciółką. Przeżyła jednak własną, pełną dramatów historię, w której mogła stracić córkę porwaną przez Bazyliszka, męża zaatakowanego przez Nagini, otrutego w tomie siódmym Rona czy opętanego błędnymi ideami Percy'ego.

Myślę, że jest jedną z niedocenianych postaci – w końcu pomimo bycia gospodynią domową i przede wszystkim – matką, była również utalentowaną czarownicą, a bliskim odwdzięczała się bezwzględnym oddaniem i troską. Jej największą obawą była utrata któregokolwiek z ukochanych dzieci i choć musiała przeżyć coś czego żadna matka nie powinna – śmierć swojego syna Freda, koniec końców okazała się prawdziwą wojowniczką – bezwzględną, jeśli chodzi o kwestię bezpieczeństwa dzieci, uwalniającą świat Czarodziei od Bellatrix Lestrange. W moich oczach, pozostaje prawdziwą bohaterką, która ratowała Harry'ego na swój matczyny sposób i zapewniła mu miłość, której nigdy nie dostał od wujostwa.

Trzecią i ostatnią godną podziwu matką, o której dziś wspomnę, będzie Narcyza Malfoy. Tak, tak – wiem. Była wyniosła, cyniczna i krytyczna względem innych, którzy w jej mniemaniu – nie dorastali jej do pięt. Tak, tak – jej najstarsza siostra Bellatrix, była prawdziwą suką. Tak, tak – jej małżonek manipulował innymi i z dumą reprezentował Śmierciożerców. Tak, tak – jej jedyny i najukochańszy syn, był aroganckim, okrutnym, zimnym dupkiem, prześladujących inne dzieci w Hogwarcie. To wszystko jednak, nie umniejsza jej roli w historii Harry'ego i piękna relacji jaką miała z Draco.

Czasami łatwo zapomnieć jak ważną rolę odegrała Narcyza, prawda? W końcu w Bitwie o Hogwart było tylu bohaterów! Tonks, Lupin, Fred – którzy ZGINĘLI w imię dobrej sprawy. Neville niszczący ostatniego Horkruksa. Gwardia Dumbledore'a i pozostałości z Zakonu Feniksa, walczące ramię w ramię. No i Harry – Harry, który koniec końców pokonał Czarnego Pana. Zanim to jednak nastąpiło, jedna osoba ocaliła mu życie i dała możliwość stanięcia w ostatecznym pojedynku z Lordem Voldemortem. Narcyza Malfoy.

Część ludzi, z którymi rozmawiałam o Harrym Potterze i ostatnich kilku rozdziałach Insygni Śmierci nie raz nie dwa wyrażało zdumienie i niedowierzanie. W jaki sposób Narcyzie udało się oszukać Voldemorta – mistrza legilimencji, przez którym nie umykało żadne oszustwo? Powiem wam w jaki sposób – dzięki miłości. Miłość Lily do Harry'ego, dała chłopcu ochronę. Miłość Molly do Ginny, dała jej bezwzględność i siłę do pokonania Bellatrix. A miłość Narcyzy i chęć zapewnienia bezpieczeństwa Draconowi, dała jej potęgę do okłamania tego, przed którym wszyscy drżeli ze strachu.

Wszystkie czyny Narcyzy – zaprzysiężenie Severusa do Wieczystej Przysięgi, usługiwanie Czarnemu Panu, znoszenie Śmierciożerców, miały jeden cel: chronienie jej najcenniejszego synka. Fakt, że był taki arogancki i rozpieszczony, znaczy jedynie tyle, że od dzieciństwa dostawał od matki jedynie miłość. Czystą, rodzicielską miłość i wsparcie. Mam wrażenie, że pomimo swojego pacyfistycznego nastawienia do wojny, Narcyza byłaby zgotować prawdziwe piekło, choćby Voldemortowi, jeśli miałoby to uratować Draco. Za to wszystko, naprawdę cholernie ją szanuję.

Miłość to magia niewerbalna. 

Trudna do zdefiniowana. Trudna do uchwycenia. Trudna do zrozumienia. To ten rodzaj magii, który otacza nas wszystkich – nieważne czy jesteście Czarodziejami, Charłakami czy Mugolami. To ten rodzaj magii, dzięki któremu pokochałam cały cykl Harry'ego Pottera i dzięki któremu seria zagościła w moim sercu, wypalając na nim znamię w kształcie błyskawicy.

Jeśli i wy okazaliście się szczęściarzami, którym dane było pławić się w blasku magii pióra J.K. Rowling – prawdopodobnie wiecie dokładnie co mam na myśli. Jeśli nie, mogę jedynie współczuć, bo osobiście, obecność historii o Chłopcu, który przeżył w swoim życiu, traktuję jak błogosławieństwo. Ale wiecie, zawsze jest możliwość, że nic co robię nie jest przypadkowe i tak naprawdę działam pod zaklęciem Imperius...

tekst wyczarowała:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw ślad po sobie i proszę, nie obrażaj nikogo.
Masz pytania, wnioski, spostrzeżenia? Pisz śmiało ;)